Początkowe fragmenty należały do biało-niebieskich. Już w 7 minucie MKS mógł objąć prowadzenie, lecz Tomasz Laskowski z trudem obronił główkę Macieja Kowalczyka. Wszystko działo się po krótko rozegranym kornerze, a centrującym w pole karne był Marcin Nowacki.
W minucie 11 dał znać o sobie powracający po kontuzji Janusz Surdykowski, który przedarł się prawą stroną i wyłożył futbolówkę Bartłomiejowi Poczobutowi. Uderzenie po ziemi tego ostatniego na nasze szczęście zostało zablokowane. Później na na boisku niewiele się działo. Na stadionie rządziła złota polska jesień, serwując zawodnikom obu drużyn wspaniałe, wręcz zniewalające warunki do gry.
Emocje jednak przyszły, w 28 minucie. Wspomniany już Kowalczyk wychodził na czystą pozycję, dobiegł do 18 metra i padł powalony przez Sergejsa Kozasa. Prowadzący zawody pan Tomasz Radkiewicz długo celebrował moment napomnienia, ale w końcu wyrzucił Łotysza z boiska. Wolnego bił Rafał Niziołek, który uderzył bardzo precyzyjnie i gdyby nie świetna interwencja Laskowskiego, który sparował futbolówkę na słupek, goście wyciągaliby ją z siatki.
Tę wyjmować musiał Oskar Pogorzelec, w minucie 37. Nasi reklamowali faul na Kowalczyku, sędzia akcji nie przerwał i Bytovia popędziła z kontrą. Prostopadłe podanie dostał wbiegający w szesnastkę Mateusz Klichowicz i po ziemi wyprowadził swój zespół na prowadzenie.
Grający z przewagą kluczborczanie mieli duży kłopot z konstruowaniem akcji ofensywnych. Dopiero w 65 minucie groźnie obok lewego słupka główkował Kowalczyk. Chwilę później w naszym zespole nastąpiły trzy zmiany i oblężenie bramki przyjezdnych przybrało na sile. Wyrównanie paść mogło w 73 minucie, kiedy wprowadzony na plac gry Tomasz Swędrowski zagrał na 5 metr do Niziołka, zablokowanego niestety w ostatniej chwili. Co się odwlecze...
60 sekund później kolejni dwaj zmiennicy podnieśli trybuny. Na lewej stronie powalczył Szymon Sobczak, piłkę przejął "Nizioł" i zagrał do Sebastiana Deji, który złamał to podanie i huknął w swoim stylu w prawy dolny róg. I jak tu nie mówić o trenerskim nosie Andrzeja Konwińskiego? Naszym jednak było mało. W 86 minucie MKS egzekwował rzut wolny pośredni z linii pola karnego. Bomba Bartosza Brodzińskiego zagarnięta została zdaniem części widowni zza linii bramkowej, wynik jednak pozostał bez zmian, a Laskowski znów został bohaterem.
W końcówce o mało nie doszło do bójki. Na placu gry pojawiły się nawet dwie piłki, szkoda, że w momencie kiedy gospodarze konstruowali kolejną akcję. Laskowski dostał za to jedynie "żółtko" i zawody się skończyły.